Polica - 2014r.

Pierwszy raz kiedy miałem pojechać na Police, to...zdychałem. Odchorowywałem dzień wczorajszy, znajomi pojechali i mieli niesamowite widoki na Tatry, a że to były czasy, kiedy zimy były porządne, to do dziś żałuje, że się nie pomordowałem wtedy w aucie ;)
Tym razem dopiero w aucie decyzja zapada, by wybrać jedną z tras, właśnie na Police. Gdy zostawiamy auto w Skawicy, to na początek czeka nas przemarsz asfaltem, a widoki...są o takie:
Prognozy mówiły o jakiś opadach, więc trochę błękitu nas ucieszyły. Na początek idziemy w chłodzie, mijamy skocznie i gdy zaczyna nas otaczać las, to pojawia się i mgiełka, w końcu otaczają nas pierwsze wzgórza. Mamy klimat, jest rześko, więc radośnie wędrujemy.

Ja i P. Zdjęcie Marcina.

Do pokonania mamy trzy kilometry, potem na chwilę szlak skraca po łuku drogę i potem ją tylko przekracza. I im dalej tym jest przyjemniej. Pojawiają się drewniane chaty, oraz łąki. Na łące widzimy pasącą się krowę i starszego pana, który przyszedł ją doglądnąć. Wcześniej też mijaliśmy pasące się krowy, dziś coraz rzadziej spotykany widok na naszych górach. Mijamy również domostwo z ulami, oraz możemy spojrzeć za siebie, bo za nami rozciągają się widoki na pasmo Jałowieckie. Ale nic dziwnego, jesteśmy już na ok siedmiuset metrach.



Widać dolinę, którą wędrowaliśmy, oraz opadający grzbiet, to już w paśmie Jałowieckim.
Teraz czeka nas wędrówka ścieżką. Jest dość wilgotno, więc wyżej po ścieżce zaczyna płynąć woda, a z nas spływa pot. Robi się też cieplej, więc się rozbieramy i przemy do góry. 

Zdjęcie Marcina. 
Gdy wychodzimy z lasu, podziwiamy kolory na przełęczy Kucałowej. No i piękne widoki na Tatry ;) . Chwilę oddychamy i zanim skierujemy się ku schronisku, ruszamy jeszcze na Okrąglice. Wieje, my spoceni, mokrzy, więc długo tam nie marudzimy i idziemy do schroniska.
 Przełęcz Kucałowa na hali Krupowej.
Piękna panorama Tatrzańska ;)
Zamawiamy herbatę, ja bigos. No cóż, jeśli ktoś lubi twardą kapustę, kwaśną jak cholera, to polecam schronisko na hali Krupowej ;) Herbata podana w szklance na brudnej podstawce...dobra czas na nas, nic tu po nas. 
Teraz czeka nas wędrówka w lesie. Ktoś powie, że to nuda. Ja zaś uwielbiam ten zapach, światło przebijające się przez gałęzie tworzą fajny spektakl. A potem się zaczyna...
Schronisko widziane z przełęczy.
Polica. Tam się kierujemy.
Początkowo ścieżka wiedzie wygodnie przez las, czasem po jakiś kamieniach trzeba podejść, ale idzie się wygodnie. Do momentu, gdy zaczynają się wiatrołomy...ale takie porządne!

Przełażenie przez chwile sprawia frajdę, a potem...no zaczyna wkurzać. Drzewa spore, leżą tak, że czasem ani dołem przejść, anie wdrapać się na nie, a obejść obok się nie da, bo krzaczory są spore. Robimy przerwę. I gdy mamy ruszać, okazuje się, że zgubiliśmy, znaczy jeden z nas telefon. Więc wracamy się szukając go. Uff znaleźliśmy go, więc po sporym powrocie, znowu zaczynamy się przedzierać w kierunku szczytu.
Mijamy szczyt, mijamy pomnik upamiętniający katastrofę samolotu z 1969roku. Polica ma wysokość 1369 m. npm. Dawniej biegła tu granica galicyjsko-węgierska, polsko-czeska (1918-1920), oraz podczas II WŚ granica między Gubernatorstwem a Słowacją. Prowadził tu szlak przemytniczy, a w okresie II WŚ była schronieniem dla partyzantów AK.
Na szczycie.
Pomnik w kształcie ogonu samolotu...
Szczyt dawniej porośnięty, dziś odsłania widoki. My oczywiście jakiś wielkich nie mieliśmy, ale Królowa, w chmurach jest widoczna:
Babia Góra w chmurach.
Ruszamy dalej, teraz szlak wiedzie dość po płaskim, więc kolejny szczyt, Cyl na Hali Śmietanowej, osiągamy dość szybko. Mijamy kałuże, jakąś dziwną, zrobioną metodą chałupniczą kapliczkę i przed zejściem posilamy się. Teraz mamy spory kawałek w dół. Powiem tak...nie chciałbym tu wchodzić. Do tego nadciągają chmury i klimatycznie się robi. I mrocznie!
Dzięki temu, że idziemy w dół, kolejne metry szybko zostają za nami. Teraz kawałek w buczynie, małe podejście i dochodzimy do Mosornego Gronia:
Oczywiście są widoki i za plecami i na południe, ale nie są to widoki dalekie, do tego z ciężkimi chmurami wiszącymi nad okolicznymi górami...ale gdy dochodzimy do górnej stacji kolejki gondolowej to widok na Babią nas wmurowuje w ziemię. 
Pozuje mi para turystów.
Oraz ja.
Siedzimy na ławce jakąś chwilę napawając się potęgą Diablaka. To tu powoli przekonuję się, że wolę te wyższe szczyty oglądać, niż z nich patrzeć na okolice. Dopiero po jakiś dwóch, trzech latach będę to wiedział, ale wtedy pierwszy raz stwierdzam, że coś w tym jest...Cóż, wiecznie siedzieć jednak nie ma sensu. Trzeba zejść do Zawoi... i potem wejść na te okolice, które z rana oglądaliśmy nad doliną, którą wędrowaliśmy asfaltem. Nikt, jeszcze nic nie mówi, tylko rzucamy pytania, a ile tam jest podejścia? Ile to czasu zajmie? 
Póki co schodzimy. Las pachnie czosnkiem niedźwiedzim, dotychczas nie spotkałem się z tak intensywnym zapachem...potem schodzimy do wodospadu, który zalicza sesję:


Następnie schodzimy przez Zawoję Mosorne do głównej drogi biegnącej przez Zawoję. Siadamy na przystanku i zgodnie stwierdzamy, że na kolejne podejście, to nie mamy sił. Albo chęci? Nawet prawie godzina czekania na busa, nie rusza nas i siedzimy czekając i nie marudząc. Potem przesiadka do auta i...powrót do domu...


Komentarze