Wsiadam wściekły i zmordowany do auta, po 30 kilometrach z dużym plecakiem (to dokończenie relacji z Kaczawskich ). Jest 22.30; do domu mam ponad trzy godziny jazdy. Nie mam totalnie ochoty już na żadne góry. Ale ruszam i ziewając z trzy razy na minutę to wiem, że nie ma szans bezpiecznie dojechać więc zaczynam myśleć o parkingu, by się na nim kimnąć. Myślę o stacji benzynowej, nawigacja podpowiada, że najbliższa jest za kilkanaście minut - może dojadę. Wiem jedno, że do domu nie dam rady dojechać - nie będę ryzykował zaśnięcia za kierownicą. Wtem widzę znak - Parking 500m i zjeżdżam na ten parking; stoi tu już ciężarówka i dostawczak, więc parkuję obok. Termometr pokazuje 3 stopnie, więc wyciągam z plecaka śpiwór oraz koc i lokuję się na tylnym siedzeniu. Włażę do śpiwora i po chwili zasypiam...